Bez schematów

Terapie manualne wróciły do kanonu usług kosmetycznych w wielkim stylu. O tym, jak rozwija się masaż, jakie techniki są na topie i dlaczego warto uczyć się od ich twórców, rozmawiamy z Agnieszką Wojtas-Gawor, założycielką Medical School.

 

LNE: Jest pani fizjoterapeutką, skąd pomysł na to, by finalnie skoncentrować się na masażu twarzy?

Agnieszka Wojtas-Gawor: To był naturalny krok na mojej drodze zawodowej. W fizjoterapii pracujemy z ciałem, pomagamy poprawiać jego funkcjonowanie, redukować ból, a masaż twarzy jest rozszerzeniem tej idei. Relaksuje mięśnie, poprawia krążenie, sprawia, że skóra wygląda lepiej. Przez sześć lat pracowałam ręka w rękę z lekarzami medycyny estetycznej i z kosmetologami. Wprowadzałyśmy wiele nowości, sprawdzałyśmy różne rozwiązania, a przy tym w zespole wszyscy dobrze współpracowaliśmy. W efekcie zainteresowałam się pracą z twarzą, a potem zobaczyłam, że jest na to zapotrzebowanie. Potem założyłam swój gabinet, który prowadzę już ponad 10 lat. Jednocześnie prowadziłam szkolenia – w swoim salonie oraz dla innych firm. 

 

Aż w końcu otworzyła pani własną szkołę masażu. 

Muszę przyznać, że zmobilizowały mnie do tego moje kursantki, a dodatkowo zachęcił mąż. Prowadzę więc szkołę, ale jednocześnie pracuję w gabinecie, bo nie wyobrażam sobie, żeby nie mieć codziennej praktyki. Dzięki temu znam problemy klientek i wiem, co dzieje się na rynku. Najtrudniejsze w tworzeniu szkoły było znalezienie dobrych instruktorów, ale w końcu udało mi znaleźć świetnych specjalistów, z którymi współpracuję do dzisiaj. 

 

 

Medycyna estetyczna może szybciej poprawić wygląd, ale techniki manualne wspomagają długoterminową regenerację i naturalne procesy zachodzące w skórze.

 

 

Z perspektywy osoby masującej i szkolącej, jakie metody ceni pani najbardziej? 

Te, które jednocześnie są technikami terapeutycznymi oraz liftingującymi. Uwielbiam masaż korugi oraz transbukkalny. Wykonuję je najczęściej, bo najwięcej osób chce liftingu twarzy, ale też oczekuje redukcji napięcia mięśni. Oczywiście warto je wspomóc akupunkturą, czasem też wykonuję kobido. Jednocześnie nigdy nie zapominam o technikach relaksacyjnych oraz drenażowych. Dla mnie ważne jest, aby masaż nie tylko poprawiał wygląd skóry, ale także wpływał na zdrowie, zmniejszał napięcia mięśniowe, poprawiał samopoczucie. Żeby to był zabieg holistyczny.

 

Czy masaż to schemat, czy indywidualna praca z twarzą? 

Zawsze bardzo indywidualna. Wszystko zależy od klientki i tego, z jakim problemem do nas przychodzi. Nawet ta sama osoba, kiedy przychodzi do mnie kolejny raz, nie ma wykonanej takiej samej terapii. Ktoś pomiędzy wizytami mógł mieć wiele stresu czy np. usunięty ząb. I już napięcia się zmieniają. 

Pracując manualnie, trzeba mieć świadomość, że to jest znacznie więcej niż jakiś wyuczony schemat, który powtarzamy u każdego. Oczywiście podczas szkoleń uczymy się określonej techniki, ale osoba masująca musi znać anatomię, czuć mięśnie i napięcia, reagować na potrzeby klienta. Schemat to taka mapa, ale my wyznaczamy drogę do celu. Dlatego, kiedy do mojej szkoły zgłaszają się osoby, które chcą się dopiero uczyć masażu, nie przyjmujemy ich na kurs kobido czy korugi, tylko na szkolenie dla początkujących. Po takiej nauce dopiero przyjdzie czas na dalsze etapy. 

 

Klątwą popularności masaży twarzy jest rozwój spolszczonych technik, które z oryginałami nie mają już wiele wspólnego. 

My, Polacy, mamy taką tendencję, że chcemy wszystko mieć od razu. Przychodzimy na masaż, mogą nas tam rozjechać walcem, ale mamy widzieć efekty. To niestety tak nie działa. Wszystkie techniki japońskie czy koreańskie wymagają czasu. Weźmy chociażby kobido. On łączy elementy pracy z mięśniami twarzy, z limfą, ze skórą, z akupresurą. Wymaga doskonałej znajomości anatomii twarzy i umiejętności manualnych. Jest bardzo subtelny w wykonaniu, pracuje się opuszkami palców, ma określone zasady. To właściwie cała filozofia pielęgnacji. Natomiast spolszczone kobido to często uproszczona wersja tego masażu, często zresztą bardzo mocna, i nie ma wiele wspólnego z tą tradycyjną. 
Problem polega na tym, że my lubimy wszystko sami przekształcać i nazywać oryginałem. Spotkałam z tym, że ktoś mówi, że robi kobido, a dorzuca do tego jakieś kule, tejpy i inne atrakcje. W takim wypadku powinno się to nazywać autorską terapią twarzy, ale na pewno nie kobido. Nie ma w tym niczego złego, ja też mam w ofercie coś takiego jak terapia twarzy w gabinecie. Tylko jeśli wiem, że powinnam masaż wspomóc akupunkturą, tejpingiem czy wymasować także plecy, nie udaję, że to stary, japoński rytuał w nowej wersji.

 

Wprowadziła pani do swojej szkoły masaż korugi. Co to za technika?

To masaż pochodzący z Korei, który łączy elementy masażu liftingującego i terapii osteopatycznej. Jego głównym celem jest lifting twarzy, wygładzenie zmarszczek i redukcja napięcia mięśniowego. Jest nowością, ale widzę, że zyskuje coraz większą popularność. Różni się od znanych technik – masujemy tak zwanymi ciosami, pracujemy piąstkami, kłykciami, całymi dłońmi. Naprawdę silnie modeluje owal i wyszczupla twarz. Działa bardzo głęboko, pracujemy aż na kościach, co zapobiega utracie masy kostnej i objętości twarzy. Jedyny minus jest taki, że nie nadaje się do bardzo szczupłych twarzy.

 

Masaż twarzy kojarzył się kiedyś z relaksem, dziś z odmładzaniem, a jakie ma jeszcze inne właściwości?

Tak naprawdę każdy masaż ma właściwości terapeutyczne, a większość z nich redukuje napięcia mięśniowe. To logiczne, bo jeżeli na twarzy będziemy mieć ponapinane struktury mięśniowe, nie uzyskamy efektu liftingującego. Mniej jeszcze mówimy o redukcji napięciowych bóli głowy, pracy z bruksizmem czy o terapii np. blizn i obrzęków. Dzięki specjalistycznej terapii manualnej możemy wesprzeć osoby z problemami neurologicznymi, na przykład po porażeniach nerwu twarzowego, gdzie pojawiają się asymetrie twarzy. Masaż to też oczywiście poprawa kondycji skóry – jej lepsze dotlenienie, ukrwienie, wygląd. I na koniec – poprawa samopoczucia. 

 

Dziś widzimy wyraźnie dwa trendy: z jednej strony techniki manualne, z drugiej – medycyna estetyczna. Czy to da się połączyć?

Nie jestem przeciwniczką medycyny estetycznej. Uważam, że na wszystko jest czas. Poza tym niektóre techniki naprawdę świetnie się uzupełniają. Jeżeli ktoś chce zrobić sobie np. botoks, najpierw dobrze byłoby popracować manualnie, rozluźnić tkanki, poprawić ich odżywienie, a potem iść od lekarza. Techniki manualne świetnie przygotowują do różnego rodzaju ostrzykiwań – mezoterapii czy nawet wypełniaczy. I na to są już badania. Medycyna estetyczna może szybciej poprawić wygląd, ale techniki manualne wspomagają długoterminową regenerację i naturalne procesy zachodzące w skórze. Inaczej to wygląda po zabiegach, bo np. po wypełniaczach czy niciach trzeba się z masażem wstrzymać. Czasem jest tak, że ktoś długotrwale stosował wypełniacze, przestał i ma dużo zrostów tkankowych. Wtedy wchodzimy z terapiami manualnymi, żeby poprawić jakość tkanki. Branża beauty będzie się równolegle rozwijała w kierunku technologiczno-medycznym i manualnym, nie zatrzymamy tego, ale możemy połączyć jedno z drugim. Ważne, żeby wyjść od przyczyny problemu i zadziałać na nią, a nie tylko na objawy. 

 

Wiele osób ma w planie wprowadzić techniki manualne do gabinetu. Od czego zacząć?

Zalecam zdrowy rozsądek. Jeśli ktoś jest kosmetologiem, zna anatomię twarzy i fizjologię skóry, jest już o krok do przodu. Zawsze warto zacząć od podstaw, czyli do techniki klasycznej. Potem można zgłębiać masaże liftingujące, przeciwzmarszczkowe, drenaż limfatyczny, który jest naprawdę techniką obowiązkową i jego elementy zawsze warto wprowadzać do pracy. Kobido i korugi to kolejny etap, a potem już techniki bardziej wymagające, np. masaż transbukkalny. Zanim przejdziemy do takiej pracy, trzeba złapać wyczucie w palcach, bo tu łatwo przedobrzyć. Uważam, że masaż transbukkalny to chyba jedyna technika, która może wywołać skutki uboczne - ponapinać mięśnie bardziej niż przed masażem. Na końcu ścieżki są osteopatia twarzy, fizjoterapia estetyczna. 

Drugim ważnym zagadnieniem jest to, u kogo się szkolimy. Jeśli nie da się dostać do twórców danej techniki, poszukajmy certyfikowanych instruktorów. Nie wyobrażam sobie dwudniowego szkolenia online z masażu. Terapii manualnych trzeba się uczyć mądrze i na spokojnie, pod okiem doświadczonego eksperta, który na żywo pokaże nam, jak pracować, i podzieli się swoim doświadczeniem. 

 

Rozmawiała Agnieszka Wróblewska

To tylko fragment
Chcesz wiedzieć więcej?
Zaprenumeruj lub wykup dostępONLINE

LNE kupisz również w Empiku i salonach prasowych
SPRAWDŹ