Termin „turkusowa organizacja” jest coraz bardziej popularny w kręgu specjalistów od zarządzania i coachów biznesu, ale wciąż za mało obecny w świadomości właścicieli i managerów firm. Warto dowiedzieć się więcej o tym nowatorskim modelu zarządzania i – być może – przekształcić swoją firmę w jej lepszą wersję. Rozmawiamy z Żanetą Poirieux – mentorką i trenerką w biznesie popularyzującą ideę turkusowych organizacji, która będzie gościem 37. Kongresu LNE.
LNE: Z czym kojarzy się pani kolor turkusowy?
Żaneta Poirieux: Kiedyś kojarzył mi się z Egiptem i piękną biżuterią (śmiech), teraz naturalnie kojarzy mi się z turkusowymi organizacjami. Sama jestem po części odpowiedzialna za szerzenie tego pojęcia w Polsce od 2016 roku, po zorganizowaniu pierwszej międzynarodowej konferencji „Firma z duszą” (www.firmazdusza.pl), której celem było wprowadzenie świadomości, że można pracować inaczej, że należy przeanalizować i zmienić styl zarządzania ludźmi i organizacjami. Aczkolwiek chciałabym wspomnieć, iż turkus jest nazwą marketingową używaną wyłącznie w Polsce. Sam autor tej koncepcji, Frederick Laloux, mówi przede wszystkim o procesie rozwoju świadomości i przypisuje temu kolor „teal” – barwę pomiędzy zielonym a niebieskim, barwę w ciągłej zmianie.
Na naszym rynku coraz częściej słyszymy o turkusowych organizacjach – czym charakteryzują się takie firmy?
Organizacje „turkusowe” kierują się wiarą w potencjał kreatywności człowieka, są bardziej skuteczne, bardziej ludzkie i pozwalają pracownikom wierzyć w sens ich pracy. Zatrudniają ludzi, którzy podzielają te same wartości, są bardziej konkurencyjne dzięki temu, że pracowników traktuje się w nich jak ludzi, że daje im się odpowiedzialność i możliwość organizowania pracy tak, aby realizowane wyniki były optymalne. To są organizacje, w których chce się pracować, zostawać, tworzyć i działać, pozostając w zgodzie ze sobą i ze swoimi wartościami.
Dlaczego warto zainteresować się tym modelem zarządzania? Jakie korzyści z wdrożenia takiej metody może mieć firma i jej pracownicy?
Na to pytanie odpowiem krótko. Jest to konieczność dla wszystkich – zarówno dla właścicieli firm, jak i pracowników. Aby angażować się w pracę, ludzie muszą czuć, że są „potrzebni”, że ich praca coś wnosi, że traktuje się ich z godnością i szacunkiem.
Okazuje się, że wynagrodzenie finansowe pracownika to nie wszystko – ludzie chcą w pracy się spełniać i realizować. Czy turkusowe podejście do prowadzenia firmy nie jest w jakimś stopniu inicjatywą „wymuszoną” przez wzrost świadomości pracowników?
Jak najbardziej tak. Powiedziałabym nawet, iż jest normalnym procesem spowodowanym wzrostem świadomości wszystkich ludzi – wystarczy spojrzeć na zmiany w sposobie życia, które towarzyszą wszystkim ludziom na co dzień: podejście do zdrowia i zdrowego odżywiania, dbałość o ciało, umysł, równowagę pomiędzy pracą a życiem osobistym, dążenie do innej i lepszej jakości życia osobistego i rodzinnego, do lepszego wychowywania dzieci itp. Młode pokolenie – pokolenie przyszłości – odrzuca stare schematy i nie chce żyć tak, jak ich rodzice. I nawet jeśli starsze pokolenie będzie się kurczowo trzymać swoich wyuczonych schematów – nie utrzyma ich, bo to proces, który się toczy niezależnie od tego, czy się na to zgadzamy, czy nie. Ci, którzy nie są elastyczni – pozostaną w tyle i „odpadną” pełni frustracji, że kiedyś było lepiej.
W którymś z wywiadów powiedziała pani, że „nie chodzi o to, żeby zakładać firmy turkusowe, ale o to, by pracownicy mieli poczucie, że to, co robią, ma sens”. Tylko tyle i aż tyle?
Tak właśnie jest. Wydaje się że jest to aż tyle, że to wręcz niemożliwe. A jest to po prostu zwyczajnie ludzkie – każdy chce być doceniany za to, co robi. Każdy potrzebuje, aby widzieć w nim człowieka, a nie tylko „wyrobnika”. W zamian za uznanie i szacunek pracownicy są w stanie sami się motywować i angażować. Wystarczy zadać sobie pytanie „Jak sami chcielibyśmy być traktowani?”. „Jaki wkład chcielibyśmy mieć w to, co robimy, produkujemy, dostarczamy, realizujemy, tworzymy?”
Często słyszymy, że turkusowe zarządzanie sprawdza się tylko w przypadku młodych i ambitnych pracowników – to mit czy rzeczywiście starsze osoby trudniej akceptują tak innowacyjne rozwiązania?
Tak jak powiedziałam wcześniej, starsze pokolenie charakteryzuje często próba „zatrzymania czasu”, bo tak jest pewniej i wygodniej. To, co nowe, często nas przerasta i wywołuje lęk. Sama się wciąż na tym łapię. Młodzi ludzie, patrząc na swoich rodziców, widzą, co się nie sprawdziło, i szukają czegoś innego. Często nie mają jeszcze wzorców. Po prostu szukają i odrzucają to, co im się nie podoba i w co nie wierzą. Natomiast myślę, że szansą na główną wygraną jest połączenie „mądrości obu pokoleń”. Wiedzy i wzorców starszych oraz odwagi i umiejętności młodych. Przede wszystkim nie chodzi tu o ambicje własne, ponieważ w „turkusie” dążymy do wspólnego celu, tworząc dobre życie i działając dla dobra ogółu, co przekłada się na „zyski” osobiste. Oto jeden z cytatów z książki Frederica Laloux, który bardzo lubię: „W turkusie nie dążymy do uznania, sukcesu, bogactwa i przynależności, by wieść dobre życie. Dążymy do dobrze przeżywanego życia, a jego efektem może stać się uznanie, sukces, bogactwo i miłość”.
Jest pani trenerem biznesu i na co dzień ma pani kontakt zarówno z szefami, jak i pracownikami – czego najczęściej dotyczą konflikty i nieporozumienia na linii szef-pracownik?
Niestety, często widzę znamiona „walki o władzę i o to, kto ma rację” bez poszanowania zdania drugiego człowieka. Brak docenienia i uznania z obu stron. Klasyczne firmy są tak skonstruowane, że „wymuszają” wyścig szczurów, wyścig o awans, bo naturalne jest obecnie, że ludzie chcą zarabiać więcej i być wyżej w hierarchii. Daje im to poczucie bezpieczeństwa finansowego, ale też poczucie ważności i kontroli nad innymi. Często to, czego nie akceptują u własnych szefów, fundują swoim pracownikom, gdy sami stają się szefami. Zamknięte koło? Będzie zamknięte, dopóki nie uświadomimy sobie, że można inaczej.
Rozwój zawodowy to jedno, ale pani zdaniem nie ma on większego sensu, jeśli równocześnie nie rozwijamy się emocjonalnie – dlaczego połączenie tych aspektów jest tak istotne?
Często w pracy coachingowej spotykam ludzi, którzy są wspaniałymi fachowcami, profesjonalistami – można powiedzieć, że mają wszystko, aby prowadzić biznesy, zarządzać zespołami. Posiadają ekspercką wiedzę na wysokim poziomie, której niejeden mógłby im pozazdrościć. Ale co z tego? W kontakcie z innymi ludźmi często brakuje im po prostu „ludzkiego podejścia i zrozumienia”. Niekiedy panuje jeszcze przekonanie, że gdy okaże się emocje i uczucia, poskutkuje to brakiem szacunku, a wręcz „posłuszeństwa”. Że zostanie się wykorzystanym. A czy bycie człowiekiem dla drugiego człowieka jest naprawdę niebezpieczne? Często brak kontaktu ze swoimi emocjami powoduje z obu stron niepotrzebne nieporozumienia, napięcia, przykre słowa, krytykę, konflikty. Dlatego uważam, że aby być lepszym managerem i osobą, należy uczyć się swoich emocji, uczyć się je wyrażać. Ale to wymaga pracy i rozwoju. Na tym polega paradoks, że nauczyliśmy się dystansować od swoich emocji, a bez nich nie da się żyć, komunikować z ludźmi, współpracować, budować zespołów, tworzyć dobrych i trwałych relacji oraz skutecznych biznesów.
Czy pani zdaniem branża beauty, w której problemy z zaangażowaniem pracowników zgłasza duża część szefów, jest gotowa na „turkus”? Czy to może być dla nich nowa droga do osiągniecia równowagi i sukcesu?
Tak jak w każdej branży (usługowej czy produkcyjnej), wprowadzenie turkusowego stylu jest trudne i wymaga dużej odwagi i wiary każdego właściciela, każdego managera. Wiele firm cierpi na brak zaangażowania pracowników i tylko bardzo nieliczne tego kłopotu nie mają. Zaangażowanie pracowników chwilowo mogą poprawić dodatkowe premie czy podwyżka wynagrodzenia. Ale tylko krótkofalowo, ponieważ zawsze znajdzie się ktoś inny, kto da więcej. Materialnych motywatorów nie da się zastąpić poczuciem spełnienia. Dzisiaj ludzie chcą czuć się częścią większej całości, a nie trybikiem finansowej machiny. Zarządzanie kijem już prawie się w Polsce skończyło, a niebawem nie wystarczy motywowanie marchewką. Dobra wiadomość jest taka, że inny styl współpracy, o którym teraz rozmawiamy, nie ma końca… A ci, którzy
w nim zasmakują, już nigdy nie zgodzą się na inny.
Na koniec musimy poprosić panią o zdradzenie kilku szczegółów swojego życiorysu, bo wiemy, że wiele lat temu była pani związana właśnie z branżą beauty…
Tak, w wieku 20 lat, kiedy studiowałam psychologię pracy we Francji, równolegle ukończyłam szkołę kosmetyczną i szkołę wizażu. Pracowałam na planach zdjęciowych, na pokazach mody Karla Lagerfelda i Lolity Lempickiej, miałam okazję „poprawiać wygląd” początkującej Moniki Bellucci, Claudi Schiffer, Cindy Crawford… To był czas, kiedy z bliska obserwowałam znaczenie i siłę zewnętrznego wyglądu. Świetny czas, bardzo bogaty w przemyślenia i obserwacje. Gdy ukończyłam psychologię, pożegnałam się ze światem showbiznesu i kosmetyki, pozostawiając umiejętności dla własnych potrzeb. Dziś cieszę się, że mogę brać udział w państwa wydarzeniu i rozmawiać z osobami z tej branży, ponieważ mam przekonanie, że rola wszystkich osób z branży beauty jest bezcenna. Bezcenna nie tylko w „poprawianiu” wyglądu klientów... ale o tym powiem więcej na Kongresie LNE w Krakowie. Do zobaczenia!
Chcesz wiedzieć więcej?Zaprenumeruj lub wykup dostępONLINE
LNE kupisz również w Empiku i salonach prasowych
SPRAWDŹ