Siła dotyku

Dotyk jest językiem miłości, najstarszą formą terapii na świecie, bez niego nie możemy żyć. O poszukiwaniu własnej drogi i możliwościach, jakie dziś otwierają się przed terapeutami manualnymi, rozmawiamy z Anetą Hregorowicz-Gorlo, założycielką Facemodeling Academy.

 

LNE: Jesteś kosmetologiem, naturoterapeutką i dietetyczką. Jak zaczęła się twoja przygoda z branżą beauty?

Aneta Hregorowicz-Gorlo: Skóra, jej wygląd i to, jak działa, fascynowało mnie od małego. Interesowało mnie, dlaczego jest inna u każdego z nas i jak zmienia się wraz z wiekiem. Dodatkowo uwielbiałam dotyk, odbierałam wszystko bardzo sensorycznie. Studia kosmetologiczne były naturalną konsekwencją tej ciekawości. W trakcie nauki, ale też na własnym przykładzie (kiedy chorowałam i przyjmowałam sterydy) zauważyłam, że to, co dzieje się w naszym wnętrzu, odbija się na wyglądzie cery, a samo stosowanie kosmetyków, nawet tych dobrze dobranych, nie wystarcza.

To jeszcze mocniej pobudziło moją ciekawość – chciałam odkryć, co dzieje się pod powierzchnią skóry i jak wpływa to na jej wygląd. Wtedy zainteresowałam się też dietetyką. Postawiłam na zintegrowane podejście: chciałam nauczyć się karmić cerę nie tylko od zewnątrz, ale i od wewnątrz. Dowiedzieć się, co robić, by wyglądała zdrowo i była w świetnej kondycji.

 

Na tym jednak nie poprzestałaś…

To wciąż było dla mnie za mało (śmiech). Zainteresowałam się więc medycyną naturalną, tradycyjną chińską i ajurwedą. Skończyłam studia TMC (Tradycyjna Medycyna Chińska – przyp. red.), nauczyłam się robić akupunkturę, pasjonowałam się też psychobiologią. Chciałam zgłębić wszystko, co może mieć wpływ na skórę. 

Poszerzałam horyzonty, spotykając się z ekspertami z zakresu osteopatii, fizjoterapii czy terapii czaszkowo-krzyżowej. Okazało się, że ta ostatnia dziedzina ma dla mnie fundamentalne znaczenie. Zrozumiałam, że bez dobrze funkcjonującego układu nerwowego nie ma równowagi, zdrowia i urody. Długo szukałam swojej własnej drogi. I myślę, że w końcu udało mi się ją znaleźć.

 

 

Na wszystko jest czas i miejsce. Czasem interwencja chirurga plastyka jest niezbędna, ale wtedy warto wesprzeć się masażem, mobilizować manualnie tkanki. 

 

 

Ruszyłaś wtedy w kierunku terapii manualnych, prawda?

Trafiłam na nie, chcąc zadbać o własne zdrowie. Długo cierpiałam na problemy ze stawami, miałam bolesny staw skroniowo-żuchwowy, a nawet kłopoty z zamykaniem i otwieraniem ust. Kilkanaście lat temu niewiele mówiło się o terapiach manualnych w kontekście rozwiązywania takich problemów. Nikt nie wspominał, że u kobiet, które mają na twarzy asymetrie, obrzęki czy deformacje estetyczne (bruzdy, głębokie zmarszczki) nie wystarczy poddać się zabiegowi pielęgnacyjnemu – trzeba znacznie szerszego podejścia, odkrywającego przyczyny zaburzeń biomechanicznych. Zaczęłam uczyć się i szukać inspiracji u ekspertów z różnych stron świata, dzięki czemu spojrzałam na pracę manualną pod nieco innym kątem i postawiłam na głęboką pracę na tkankach. Nie tylko na skórze i mięśniach, lecz także na kościach. Efekt odmłodzenia i poprawy wyglądu jest tu raczej skutkiem ubocznym terapii, nie jej celem.

 

 

Podczas warsztatów zachęcam terapeutów, żeby skupiali się na własnym ciele i emocjach. Najpierw trzeba poczuć coś samemu, by następnie móc przekazywać to dalej. 

 

 

Czy dłonie mogą zastąpić skalpel? Można porównywać pracę manualną i zabiegi inwazyjne?

Ja bym tego nie robiła. To nie są alternatywne rozwiązania – to dwa różne światy, zupełnie inne drogi. Może w aspekcie estetycznym mają podobny kierunek, ale prowadzą do celu w zupełnie inny sposób. 

Terapie manualne wykorzystują naturalny potencjał skóry do regeneracji i odnowy. Prowadzą do zgodnego z naszą biologią utrzymywania zdrowia i urody. Nie oznacza to, że neguję medycynę estetyczną. Dziś przecież mamy do dyspozycji także kuracje regeneracyjne czy procedury biostymulujące. Jednak warto mieć świadomość, że wiele zabiegów tego typu raczej wprowadza coś, czego wcześniej w ciele nie było – mam na myśli wszelkie wypełniacze, toksynę botulinową, nici czy implanty. Ja jestem zwolenniczką metod autoregeneracyjnych, pobudzających ciało do odbudowy i pracy.

 

 

 

Techniki wykorzystywane w metodzie Facemodeling Program to masaż:

  • mioplastyczny
  • głębokotkankowy
  • mięśniowo-powięziowy
  • interplastyczny
  • transbukkalny
  • poliwagalny
  • rehabilitacja estetyczna
  • akupresura kostna

 

 

Czy te dwa światy się wykluczają?

Absolutnie nie! Terapie manualne i medycyna estetyczna nie są przeciwstawne. Jeszcze kilka lat temu pacjentki, które poddawały się zabiegom estetycznym, rezygnowały z masażu, bo dostawały wytyczne od lekarza, że nie jest on zalecany. Teraz jest inaczej. 

Choć zabrzmi to dziwnie, nastały czasy, o których marzyłam. Dziś współpracuję z chirurgami plastycznymi, lekarzami medycyny estetycznej, dermatologami i psychodermatologami. Zauważają oni, że tkanki, które poddawane są regularnej terapii manualnej, są lepiej odżywione, bardziej elastyczne, lepiej przechodzą zabiegi inwazyjne i szybciej się regenerują. To dla mnie – i wszystkich terapeutów manualnych – świetna wiadomość. Te metody mogą się uzupełniać.

 

Obserwujemy wielki powrót technik manualnych. Ty byłaś jedną z jego prekursorek.

Bardzo mi miło, że tak mówisz, choć to dla mnie wciąż nieco krępujące (śmiech). Z perspektywy czasu widzę, że to zasługa tego, iż miałam odwagę w niektórych momentach iść pod prąd. Jeszcze kilka lat temu kobiety wolały zapłacić za zastrzyk z wypełniaczem niż za masaż. Dziś obserwujemy renesans manualnej pracy z ciałem, ale to rezultat wysiłku wielu osób, które konsekwentnie promowały siłę dotyku, edukowały i głośno o niej mówiły. O tym, że nie da się jednym magicznym zabiegiem naprawić od zewnątrz tego, co w środku się psuje.

Nie popadałabym jednak w skrajności, uważam, że na wszystko jest czas i miejsce. Czasem interwencja chirurga plastyka jest niezbędna, ale wtedy warto wesprzeć się masażem, mobilizować manualnie tkanki. W końcu mówi się, że dotyk jest językiem miłości, najstarszą formą terapii na świecie. Bez niego nie możemy żyć i to potwierdzają badania naukowe.

 

Na czym polega twoja autorska metoda facemodelingu?

Facemodeling Program jest terapią głębokotkankową. Obejmuje nie tylko mięśnie, lecz także tkanki śródskórną, naczyniową i kostną. Często mówi się, że w masażach liftingujących trzeba pracować na mięśniach i na powięzi, ale przecież z wiekiem zmniejsza się też objętość tkanki kostnej. Facemodeling skupia się także na tym, by odbudować kościec, który jest rusztowaniem twarzy. Pozwala to osiągnąć efekt biologicznej odbudowy.

Praca z klientką rozpoczyna się zawsze od szerokiej diagnozy i oceny tego, jak działają biomechanizmy ciała. Mam tu na myśli postawę, ułożenie kości obojczykowych czy jarzmowych. Stwierdzenie, czy mamy np. do czynienia z rotacją miednicy, bo wtedy warto wesprzeć się osteopatią czy fizjoterapią. Szukam wszelkich zrostów, przykurczy i blizn, które trzeba opracować. Także takich po leczeniu ortodontycznym – wewnątrz jamy ustnej. Dopiero wtedy jestem w stanie zaplanować indywidualną, uszytą na miarę potrzeb, terapię.

Techniki, które są wykorzystywane w metodzie Facemodeling Program, to masaż mioplastyczny, głębokotkankowy masaż mięśniowo-powięziowy, interplastyczny i transbukkalny, a także rehabilitacja estetyczna czy akupresura kostna. To intensywne działanie, dochodzimy do granicy tzw. przyjemnego bólu. Na pewno nie nazwałabym go zabiegiem relaksacyjnym, ale nie jest bolesny.

 

Jakie efekty pozwala osiągnąć ta metoda? Bo działa nie tylko na mięśnie i kości…

Oddziałujemy przede wszystkim na układ nerwowy, także poprzez stosowanie elementów masażu poliwagalnego. Obejmuje on pracę na nerwie błędnym i nerwie najdłuższym czaszkowym, który odpowiada nie tylko za równowagę psychoemocjonalną, ale i funkcjonowanie narządów wewnętrznych. Często już po pierwszej sesji klienci obserwują poprawę trawienia i metabolizmu, mają więcej energii i lepsze samopoczucie. Niektórzy mówią wręcz, że mają większą ochotę wyjść do ludzi, korzystniej czują się we własnej skórze i są mniej zestresowani.

Nie bagatelizuję też aspektów urodowych, które wiele kobiet bardzo ceni. Jednak często panie przychodzą z zamiarem wymodelowania czy odmłodzenia twarzy, a z czasem te potrzeby schodzą na dalszy plan, bo po sesji po prostu lepiej czują się same ze sobą, podobają się sobie i mają dla siebie więcej akceptacji.

 

 

Kilkanaście lat temu niewiele mówiło się o terapiach manualnych w kontekście problemów asymetrii twarzy, obrzęków czy deformacji estetycznych. Dziś wiemy, że nie wystarczy poddać się zabiegowi pielęgnacyjnemu – trzeba znacznie szerszego podejścia, odkrywającego przyczyny zaburzeń biomechanicznych.

 

 

Czy trafnie odgaduję, że to nie jest technika dla początkujących terapeutów?

Tak! Trzeba świetnie znać anatomię i fizjologię. Nie tylko twarzy, lecz także całego ciała. Mieć świadomość taśm anatomicznych, budowy układów szkieletowego i kostnego oraz doświadczenie w pracy z ciałem.

Mamy też warsztaty dla osób, które dopiero zaczynają przygodę z technikami manualnymi. Startujemy wtedy od anatomii i nauki podstawowego masażu liftingującego. Wraz z praktyką wiele osób wraca do mnie na kolejne szkolenia, a ostatecznie na Facemodeling Program. Wspaniale jest obserwować, jak terapeuci się rozwijają, chłoną wiedzę i pięknie pracują z ciałem.

 

Jakie doświadczenie powinny mieć osoby, które chcą się tego nauczyć?

Rekrutując, zaznaczamy, że wymagane jest doświadczenie w pracy manualnej. W tych szkoleniach biorą udział nie tylko kosmetolodzy, ale też fizjoterapeuci, osteopaci, a nawet lekarze stomatolodzy czy dermatolodzy. Zawsze podkreślam, że anatomia to nie wszystko, bo czym innym jest znajomość budowy ciała, a czym innym wyczucie w pracy na tkankach i świadomość dotyku. Często osoby, które nie mają wykształcenia stricte medycznego, ale mają świetny zmysł dotyku, radzą sobie na szkoleniu lepiej niż lekarze. Muszę zdradzić, że najbardziej lubię rozpoczynać kursy od automasażu – analizujemy własne twarze, dotykamy, masujemy. Dla wielu osób to zaskakujące, ale dzięki temu mają potem odwagę sięgać głębiej i lepiej pracują.

 

 

Kinesiotaping może być bardzo dobrym wsparciem terapii manualnych i przedłużać ich efekty. Warto wykorzystać tę metodę.

 

 

Szkolisz wielu terapeutów – jakie masz obserwacje z prowadzenia warsztatów? Czy praca z ciałem oddziałuje także na nich?

To jest bardzo dobre pytanie! Chwilę przed naszą rozmową prowadziłam pierwszy stopień kursu, a na zakończenie dziewczyny powiedziały mi, że to spotkanie zmieniło ich życie i że wyjeżdżają jako inne osoby. To bardzo wzruszające momenty. 

Warsztaty otwierają nas na drugiego człowieka, zwiększają empatię, wrażliwość i uważność. Podnoszą świadomość terapeutyczną, dzięki czemu lepiej czujemy innych i siebie. Otwieramy się na sygnały płynące z ciała, bo tu nie da się pracować taśmowo, według szablonu. Każdy masaż jest szyty na miarę. Zdarza się, że podczas kursów puszczają nie tylko bariery i dolegliwości bólowe, ale też emocje. Dziewczyny po prostu płaczą. To bardzo oczyszczające doświadczenie.

 

Terapeutom chyba trudno jest przekierować uwagę na siebie?

Zawsze proszę kursantki i kursantów, żeby na czas naszego szkolenia zapomnieli o swoich klientach i ich problemach. Zachęcam, żeby zacząć od siebie, skorzystać z tego czasu, skupić się na własnym ciele i emocjach. Najpierw trzeba poczuć coś samemu, by następnie móc przekazywać to dalej. Napełnić naczynie, z którego będziemy potem nalewać innym.

 

 

Zawsze podkreślam, że anatomia to nie wszystko, bo czym innym jest znajomość budowy ciała, a czym innym wyczucie w pracy na tkankach i świadomość dotyku. Często osoby, które nie mają wykształcenia stricte medycznego, ale mają świetny zmysł dotyku, radzą sobie na szkoleniu lepiej niż lekarze.

 

 

Moda na masaż będzie trwać?

Myślę, że tak. Na co dzień łatwo jest nam o sobie zapomnieć, ale kiedy doświadczymy dobrodziejstwa dotyku, chcemy do tego wracać. Powiedziałabym, że to wręcz uzależniające – w pozytywnym tego słowa znaczeniu. Oddawajmy się w ręce terapeutów, ale też masujmy się sami. Trzeba zaprzyjaźnić się ze swoim ciałem, poświęcić mu trochę czasu i uwagi. Ja zachęcam moje kursantki do masowania na przykład własnych piersi – w końcu za nami „różowy październik”, ale o tym warto pamiętać cały rok. Nasze ciało zapamięta tę czułość i będzie nam wdzięczne. Pod wpływem dotyku rozkwitamy.

 

Czy możesz nam zdradzić swoje zawodowe marzenia i plany? 

Mam wokół siebie wielu wspaniałych ludzi, dzięki czemu czuję się spełniona i szczęśliwa. Nie muszę robić kolejnych studiów, zdobywać tytułów, mam ich już wystarczająco dużo i wolę postawić na interdyscyplinarną współpracę. Za nami pierwszy facemodelingowy kongres – zaprosiłam specjalistów z różnych dziedzin, którzy dzielili się doświadczeniem. Stworzenie społeczności ekspertów, którzy będą kompleksowo dbać o swoich pacjentów i dzielić się wiedzą, to moje marzenie i cel. Stworzenie grupy myślących i czujących podobnie ludzi, którzy będą promować dotyk, nie tylko w terapii estetycznej, ale znacznie szerzej – w dermatologii, stomatologii i innych dziedzinach medycznych. A wszystko po to, by zadbać o dobrostan naszych pacjentów.

 

Rozmawiała: Agnieszka Wróblewska

 

cossmeo.pl

 

To tylko fragment
Chcesz wiedzieć więcej?
Zaprenumeruj lub wykup dostępONLINE

LNE kupisz również w Empiku i salonach prasowych
SPRAWDŹ