Jej autorskim masażem twarzy zachwycają się redaktorki brytyjskiego „Elle” i „Harper’s Bazaar”. Nam Charlotte Connoley mówi o swoich początkach w świecie beauty i zdradza własne patenty na pielęgnację.
LNE: Miałaś ugruntowaną pozycję w świecie mody, dziś jesteś jedną z bardziej znanych i cenionych terapeutek manualnych w Wielkiej Brytanii. Jak zaczęła się twoja przygoda z branżą beauty?
Charlotte Connoley: Pracowałam jako modelka w Nowym Jorku i w Londynie w latach dziewięćdziesiątych, kiedy modny był tzw. grunge’owy styl. Nieustannie latałam pomiędzy światowymi stolicami mody i nosiłam ciężki, mocny makijaż, a byłam wtedy zaledwie nastolatką. Połączenie tych czynników sprawiło, że miałam problematyczną cerę – z niedoskonałościami, zanieczyszczoną i jednocześnie wrażliwą. Wciąż szukałam produktów, które mogłyby jej pomóc. Jednak w tamtym czasie branża kosmetyczna nie była tak rozwinięta jak dziś, więc miałam do dyspozycji dwie metody usuwania makijażu – nasączone chusteczki lub mleczko oraz płatki kosmetyczne i watę.
Moja cera wręcz błagała o trochę uwagi i dobrej pielęgnacji. Doszło do tego, że traciłam niektóre zlecenia z powodu złego stanu skóry, więc skierowano mnie do gabinetów dermatologicznych zarówno w Londynie, jak i w Nowym Jorku, gdzie lekarze przepisali mi Retin A i kurację izotretynoiną.
Wtedy zdecydowałam, że chcę dowiedzieć się więcej o skórze – jak ją pielęgnować i dbać o nią na co dzień. Zapisałam się do college’u i zaczęłam się o tym uczyć, szukać odpowiedzi na wszystkie swoje pytania i wątpliwości. Dziś mam własną listę klientek i wykonuję zabiegi w wielu świetnych gabinetach w Londynie.
Jesteś szczególnie znana z autorskiego masażu twarzy. Jakie techniki wykorzystujesz w pracy?
Moim popisowym zabiegiem jest połączenie drenażu limfatycznego z techniką bukkalną, czyli masażem wykonywanym od wewnątrz jamy ustnej.
Zaczynam zawsze od dokładnego oczyszczania skóry preparatem na bazie oleju, który pozwala usunąć nie tylko makijaż, lecz także pozostałości filtrów SPF i wszelkie zanieczyszczania. W ten sposób pobudzam skórę i sprawdzam, jak pracują mięśnie twarzy. Potem jest czas na peeling i maskę, a następnie przechodzę do długiej i przyjemnej fazy – drenażu dekoltu i szyi.
Pracuję też na punktach reflektorycznych twarzy, co pomaga zredukować poziom stresu, uwolnić od napięć i uruchomić krążenie limfy w ciele. Potem zakładam rękawiczki i przechodzę do masowania wnętrza jamy ustnej, głównie mięśnia żwacza znajdującego się pod policzkiem, co doskonale uwalnia od stresu i napięcia. Ta część trwa tylko kilka minut, ale jest kluczowa. Kończę zabieg masażem gua-sha i głowy.
Czy to intensywny zabieg, jeśli chodzi o odczucia? Za co lubią go twoje klientki?
Szczególnie doceniają tę technikę za efekty i to, jak czują się po zabiegu. A czują się świetnie! Muszę przyznać, że mój masaż jest silniejszy, bardziej intensywny niż inne, więc nie jest to zabieg, na który codziennie wpadasz do spa (śmiech).
Chcesz wiedzieć więcej?Zaprenumeruj lub wykup dostępONLINE
LNE kupisz również w Empiku i salonach prasowych
SPRAWDŹ