Jakie są przyczyny nadmiernego wypadania włosów? Jak leczyć tę dolegliwość i kiedy może pomóc przeszczep? Z dr n. med. Olgą Warszawik-Hendzel, specjalistą dermatologiem-wenerologiem i lekarzem medycyny estetycznej rozmawia Agnieszka Gomolińska.
LNE: Specjalizuje się pani w zabiegach stosowanych przy wypadaniu włosów. Czy w ostatnich latach dowiedzieliśmy się czegoś więcej na temat przyczyn tej dolegliwości?
Dr n. med. Olga Warszawik-Hendzel: Przyczyn wypadania włosów są tysiące. Przed wdrożeniem leczenia musimy ustalić, z jakim typem łysienia mamy do czynienia. W odniesieniu do przeszczepu włosów mówimy o łysieniu androgenowym, czyli wynikającym z predyspozycji genetycznej i genetycznej nadwrażliwości na męskie hormony. Z tym problemem boryka się 70% oraz około 30–40% kobiet. Nie musi to być związane z podwyższonym poziomem androgenów, czyli testosteronu albo androstendionu, ale z genetyczną nadwrażliwością receptorów na męskie hormony. Wtedy mieszek włosowy, czyli tzw. cebulka, ulega miniaturyzacji. Włosy stają się coraz cieńsze, aż w końcu wypadają i jest ich na głowie mniej.
Czasem u kobiet, u których stwierdzono łysienie androgenowe, próbuje się stosowania leków leczących przerost prostaty u mężczyzn.
Tak, rzeczywiście. Głównym zarejestrowanym na rynku preparatem stosowanym w leczeniu łysienia androgenowego jest właśnie finasteryd, czyli lek na przerost prostaty. Jest zarejestrowany jako specyfik przeznaczony dla mężczyzn, ale stosujemy go również u kobiet – to tak zwane wskazanie off-label. Jedynym znaczącym ograniczeniem jest to, że kobieta w trakcie kuracji nie powinna zajść w ciążę, w przeciwnym razie u płodu męskiego może dojść do wyhamowania męskich hormonów i dziecko urodzi się z niepełnymi cechami płciowymi.
Czy stosowanie takiego leczenia może również wpłynąć na funkcjonowanie jajników?
Tego się nie boimy, bo takie leczenie nie wpływa np. na płodność – jedyne obawy dotyczą ciąży. Najczęściej zanim włączymy do leczenia kobiet finasteryd, stosujemy spironolakton. To lek używany w przypadku nadciśnienia tętniczego – tu również mamy do czynienia ze wskazaniem pozarejestracyjnym. W przypadku łysienia stosujemy go, żeby zablokować receptory, o których wcześniej wspominałam. Jest trochę bezpieczniejszy niż finasteryd, ale i w tym wypadku zajście w ciążę jest przeciwwskazane.
Czy takie monoleczenie np. finasterydem daje zauważalne efekty w postaci zahamowania wypadania włosów?
Tak. Oczywiście im wcześniej włączymy leczenie, tym lepiej. Jeśli mamy pacjenta czy pacjentkę z bardzo przerzedzonymi włosami, to pierwszym celem leczenia jest zahamowanie ich utraty. W takim wypadku nie przywrócimy stanu włosów, który występował u danego pacjenta w wieku np. osiemnastu lat.
Możemy stosować monoterapię i czasami to robimy, chociaż najczęściej dodatkowo czymś się posiłkujemy. Z zarejestrowanych preparatów wykorzystujemy 5-procentowy minoksydyl, ostatnio znowu podaje się go doustnie, co przynosi dobre efekty. Ale mogą się też pojawić skutki uboczne w postaci nadmiaru włosów w innych rejonach ciała.
Spotkałam się też z opinią, że przy łysieniu androgenowym świetne rezultaty daje zastosowanie czerwonej koniczyny w tabletkach i zabieg z użyciem osocza bogatopłytkowego – już po dwóch sesjach mają się pojawiać tzw. baby hair.
Jako lekarze możemy się opierać tylko na danych naukowych. W przypadku koniczyny takich danych brak. Jeśli chodzi o osocze bogatopłytkowe, w wielu naukowych publikacjach potwierdza się jego skuteczność w leczeniu łysienia androgenowego. Więc ten zabieg polecamy. Nie ma jednak szans, żeby zadziałały szampony, o których w reklamach mówi się, że przynoszą efekty już po dwóch tygodniach.
Baby hair pojawiają się najwcześniej po 3–4 miesiącach leczenia, a najczęściej pierwsze efekty oceniamy po około pół roku.
Czy terapia z użyciem osocza bogatopłytkowego wymaga wsparcia farmakologicznego?
Żeby przyniosła dobre efekty, tak. Osocze jest tylko dodatkiem do leczenia, trochę pogrubia łodygi, pobudza naturalne mechanizmy odnowy, natomiast nie hamuje mechanizmu łysienia androgenowego, nie oddziałuje na samą istotę choroby.
Jakie najnowsze techniki leczenia można zastosować u osoby z bardzo dużym przerzedzeniem włosów?
W takim przypadku wkraczamy najpierw z farmakoterapią, natomiast w przypadku bardzo dużego przerzedzenia, cudów nie zdziałamy i włosy raptem nie odrosną. Wtedy stosujemy przeszczepy.
Przeszczep kojarzy się z czymś skomplikowanym, drogim i nie dającym gwarancji uzyskania pożądanych efektów.
Ceny zaczynają się od 15 000 zł., a przy większych obszarach dochodzą do 20 000–30 000 zł. Najważniejsze, żeby wybrać i przeszczepić najlepsze mieszki włosowe, ale trzeba to zrobić na tyle umiejętnie, żeby linia włosów wyglądała naturalnie. Wystarczy spojrzeć na niektórych polskich celebrytów, żeby zauważyć, że efekty są nienaturalne. Sama miałam pacjenta, którego zdyskwalifikowaliśmy, ponieważ chciał, żeby przeszczepić mu włosy 2 czy 3 cm poniżej naturalnej linii ich wzrostu, tak żeby wchodziły na czoło.
Czy coś się w ostatnich latach zmieniło, jeśli chodzi o tę metodę?
Po pierwsze mamy nowsze technologie – kiedyś pobierano pasek włosów do przeszczepu, to była tzw. metoda stripów. Z okolicy potylicznej pobierano kilkucentymetrowy pasek, z którego separowano mieszki włosowe, a następnie je przeszczepiano. To jednak zostawiało dużą bliznę na potylicy. Później zaczęto pobierać pojedyncze jednostki włosowe za pomocą różnych urządzeń. Najnowszą technologią jest robot Artas, czyli w pełni mechaniczne pobieranie. Robot skanuje i wybiera najlepsze jednostki włosowe. Ma jeszcze jedną zaletę – dzięki automatyzacji tego procesu pierwsza i ostatnia pobierana jednostka są takiej samej jakości. Nie da się tego osiągnąć, kiedy robi to człowiek, bo pobieranie jednostek włosowych jest czasami procesem trwającym od godziny do dwóch, a nawet trzech. Żmudnym i męczącym.
Czy aparat „wycina” ten mieszek włosowy z otaczająca skórą, czy go wsysa?
Wysysa, a później jest jeszcze proces doboru i podziału mieszków włosowych na te, które mają, jedną, dwie albo trzy łodygi – to sprawdzamy sami.
Kolejny etap to implantowanie, czyli tzw. sadzenie mieszków włosowych. Robot częściowo w niektórych, bardziej płaskich miejscach, jest w stanie pobrane mieszki włosowe posadzić, ale niestety urządzenie nie jest jeszcze na tyle doskonałe, żeby sadzić je na całej głowie, więc to trzeba robić ręcznie.
A od czego zależy końcowy efekt? Oprócz umiejętności operatora, jakie inne czynniki mogą mieć wpływ na to, że zabieg się powiedzie albo nie?
Najważniejsze jest dobre pobranie i implantowanie mieszków. O przeszczep należy też dbać – w pierwszych dniach po zabiegu trzeba natłuszczać skórę głowy, chronić ją przed przegrzaniem. No i my i tak musimy pacjenta leczyć. On powinien mieć świadomość, że to, że mu przeszczepimy włosy, nie zwalnia go z konieczności przyjmowania leków. Bo to nie jest cudowna peruka, którą pacjentowi nakładamy na głowę. Mieszki włosowe z potylicy nie są wrażliwe na androgeny, dlatego włosy z potylicy nie wypadną i zazwyczaj się ładnie przyjmują. Natomiast pozostałe włosy mogą być słabe, więc pacjent musi mieć świadomość, że powinien się dalej leczyć, że przeszczep nie rozwiązuje w pełni jego problemu.
Czy zdarzyło się, że wykonała pani przeszczep i leczyła pacjenta, a właściwie pacjentkę, której później urosły piękne, długie włosy?
Taką szansę mamy. Chociaż u kobiet gorzej się przeszczepia włosy niż u mężczyzn, bo kobiety trudniej przygotować do zabiegu. Najlepiej przed zabiegiem całkiem ogolić głowę, ponieważ to ułatwia wykonanie zabiegu, tymczasem wiele kobiet nie jest w stanie tego zrobić.
Pacjent musi też wiedzieć, że efekt przeszczepu widzimy dopiero po około 9–12 miesiącach. Przeszczepione włosy po kilku tygodniach po zabiegu wypadają, a później odrastają. To nie wynika z tego, że przeszczep się nie przyjął, ale z tego, że zmienia się cykl włosowy.
Trzeba więc mieć świadomość, że to proces żmudny i nie zmieniła tego automatyzacja zabiegu.
Tak. Pacjenci myślą często: „poleczę się rok, dwa i będę zdrowy”. A my łysienie androgenowe porównujemy do nadciśnienia tętniczego – jeśli się leczysz, to problem znika, ale kiedy przerwiesz leczenie, to wszystko wraca. Więc leczenie trwa do końca życia, czy raczej tak długo, jak chce się mieć włosy.
Jakie mity chciałaby pani obalić na temat zabiegów na porost włosów, oprócz mitu, że szampony z reklam działają?
Na pewno nie należy wierzyć reklamom różnych dziwnych preparatów, które zapewniają, że po tygodniu czy dwóch włosy odrosną. W większości również nie działa suplementacja. Przez lata stosowana był też biotyna, tymczasem wyniki badań wskazują, że powoduje ona zachwianie produkcji hormonów tarczycy, co skutkuje tym, że włosy zaczynają wypadać.
Jeżeli chodzi o zwykłą mezoterapię, to niestety nie ma żadnych twardych danych naukowych, że ten zabieg działa. Jakiś czas temu, przygotowując się do wykładu na ten temat, sprawdziłam dostępną literaturę i takich danych nie znalazłam.
Mitem jest też to, że kiedy obetnie się włosy, to nie będą wypadać. Albo że golenie dzieci na łyso powoduje, że później włosy odrastają mocniejsze.
Trzeba się więc dobrze zastanowić, zanim wyda się spore sumy na te wszystkie cudowne kuracje, bo niestety one zwykle nie działają.
Rozmawiała Agnieszka Gomolińska
Chcesz wiedzieć więcej?Zaprenumeruj lub wykup dostępONLINE
LNE kupisz również w Empiku i salonach prasowych
SPRAWDŹ