W letnie miesiące fotoprotekcja to temat numer jeden, choć kosmetyki SPF powinno się stosować przez cały rok. Rozszyfrowujemy działanie filtrów i sprawdzamy obiegowe opinie o produktach na słońce.
LNE: Na rynku mamy filtry fizyczne i chemiczne. Jakie są główne różnice między nimi?
Katarzyna Uzdrowska: Mają zupełnie inny mechanizm działania. Z punktu widzenia technologa to substancje o zupełnie różnym charakterze. Te drugie absorbują (pochłaniają) promieniowanie słoneczne. Na skutek promieniowania przechodzą w tzw. stan wzbudzony i wydzielają ciepło. Mają charakter hydrofobowy (poza jednym wyjątkiem), więc są to substancje oleiste. Co za tym idzie, zwiększają one tłustość formulacji. Z kolei filtry fizyczne, zwane też mineralnymi, odbijają i rozpraszają promieniowanie słoneczne. Ich wadą z punktu widzenia konsumenta jest to, że zwykle bielą skórę, a to dlatego, że rozdrobnione minerały (cząstki stałe) tworzą na skórze mechaniczną warstwę ochronną, która chroni przed UV. Technologia chemiczna idzie jednak do przodu i dziś mamy już produkty o bardzo dużym stopniu rozdrobnienia cząstek ditlenku tytanu czy tlenku cynku (nawet do rozmiarów nano), co redukuje ten nielubiany efekt do minimum. Ważna jest też ich standaryzacja, niektóre firmy dostarczające surowce oferują już gotowe mieszanki filtrów fizycznych w połączeniu z wybranymi emolientami, co korzystnie wpływa na ich właściwości aplikacyjne i sensoryczne. Jeszcze kilka lat temu w filtrach mineralnych wykorzystywano cząstki o wymiarach mikrometrycznych (200-300 mikrometrów), co powodowało mocne bielenie. Dziś w preparatach fotoochronnych mamy technologię nano – dla filtrów fizycznych to cząstki o rozmiarze poniżej 100 nanometrów, zwykle mają ok. 20-30 nm. Szeroko stosowanym rozwiązaniem jest też ich rozdrobnienie do rozmiaru powyżej 100 nm – wtedy nie są to jeszcze nanomateriały, ale jednocześnie efekt bielenia jest już znacznie zredukowany. Nie jest to jednak jedyny argument, ponieważ badania wykazały, że wyższy stopień rozdrobnienia minerałów daje lepszą ochronę przed UV, tworząc bardziej szczelną powłokę cząstek stałych na powierzchni skóry.
Wiele mówi się o nanocząsteczkach w filtrach mineralnych. Czy to bezpieczne rozwiązanie?
W kontekście cząstek nano problem polega na tym, że pojawiły się badania, które pokazują, że mogą one przenikać głębiej, niż byśmy chcieli. A kosmetyk powinien przecież działać na skórze. Wszystko zależy jednak od rodzaju cząstek i ich wielkości. Te stosowane w filtrach są rozdrabniane do rozmiaru nie mniejszego niż 20-30 nm. Pamiętajmy też, że wprowadzenie na rynek kosmetyków z cząsteczkami w rozmiarze nano podlega ścisłym wytycznym i regulacjom Unii Europejskiej. Rejestracja tego typu produktów odbywa się przynajmniej sześć miesięcy przed wprowadzeniem do obrotu, więc odpowiednie organy mają czas na reakcję. Każdy kosmetyk przechodzi też ocenę bezpieczeństwa, podczas której tzw. Safety Assessor rozważa, czy rozmiar nanocząstki nie przekracza marginesu bezpieczeństwa. Możemy więc stwierdzić, że ryzyko jest znikome, a tego typu produkty podlegają dość surowym restrykcjom.
Czy któryś rodzaj filtrów ma szersze spektrum działania? Najlepsze są te łączone?
To tak nie działa. Mamy tu do czynienia z innymi mechanizmami ochrony skóry, ale nie oznacza to, że któryś z nich jest lepszy. Uważałabym też ze stwierdzeniem, że najskuteczniejsze są filtry mieszane. Wybór zależy raczej od preferencji konsumenta. Jak wspominałam, filtry chemiczne są tłuste, a mineralne bielą skórę – stąd przy tworzeniu receptur łączy się je, by zredukować ich wady i uzyskać optymalną konsystencję kosmetyku. To szczególnie ważne w przypadku produktów o wysokim współczynniku SPF.
A jak jest z bezpieczeństwem filtrów chemicznych? Stężenie Benzophenone-3 i Octocrylene w produktach zostało jakiś czas temu ograniczone…
Obecnie Komisja Europejska dopuszcza stosowanie 28 filtrów chemicznych i zgodnie z aktualnym stanem wiedzy te substancje w określonych stężeniach (między 5 a 10 proc. – w zależności od rodzaju składnika) są bezpieczne do stosowania. Oczywiście cały czas są prowadzone badania naukowe, głównie pod kątem oddziaływania na układ hormonalny, i stąd są wprowadzane nowe regulacje, bo w takim przypadku margines bezpieczeństwa musi być zachowany. Zwróćmy też uwagę, że to filtry fizyczne są zalecane do stosowania u dzieci. Nie bez powodu – ponieważ nie wynikają w głąb skóry (nie mówimy o wersji nano), odbijają promieniowanie i na całym świecie są zatwierdzone do bezpiecznego użycia w stężeniu do 25 proc. Tak bardzo podkreślam stwierdzenie o aktualnym stanie wiedzy, bo nie możemy przewidzieć, jakie wyniki badań pojawią się za kilka czy kilkanaście lat, jednak zaznaczam, że stosowane regulacje zakładają margines bezpieczeństwa. Więc filtrów nie należy się absolutnie bać.
Fotoochrona
Ochrona słoneczna określona prawnie w stosunku do kosmetyków z filtrami ma obejmować zarówno UVB, jak i UVA. Komisja Europejska wymaga, aby przynajmniej 1/3 deklarowanego na opakowaniu współczynnika SPF stanowiła ochrona przed UVA. Wynika to z określonych konsekwencji oddziaływania tych rodzajów promieniowania na skórę.
- Tlenek cynku chroni przed promieniowaniem UVB, UVA1 i 2.
- Dwutlenek tytanu przed UVB, UVA2 i częściowo UVA1. Często łączy się go z filtrami chemicznymi, żeby uzyskać lepszą ochronę przed promieniami UVA.
Czy w ostatnich latach pojawiły się jakieś nowe, obiecujące substancje fotoochronne?
Tak, ale innowacje pojawiają się głównie w zakresie ochrony przed innymi rodzajami promieniowania niż te wymagane przez prawo. Mam tu na myśli protekcję przed promieniami podczerwonymi (IR) czy HEV (tzw. blue light). Na ten moment produkty z filtrami UV nie muszą ich mieć w składzie, ale widać, że jest to silny rynkowy trend. Wiemy, że promienie IR indukują zmniejszenie gęstości skóry i przyspieszają starzenie się, a światło niebieskie nie tylko niekorzystnie oddziałuje na cerę, lecz także wpływa np. na jakość snu. Stąd duże zainteresowanie substancjami o takim spektrum ochrony. Przykładem kompleksu o wspomnianym działaniu jest połączenie oleju z kiełków słonecznika i ekstraktu z drzewa Tara spinosa. Ta naturalna substancja wykazała w badaniach in vitro skuteczność ochrony przed promieniami HEV i IR przy stężeniu na poziomie 2 proc. w zakresie ochrony gęstości skóry.
Widocznym trendem jest też łączenie protekcji przed promieniowaniem UV, HEV i IR z substancjami anti-pollution, czyli zapewniającymi ochronę przed niekorzystnym działaniem zanieczyszczeń środowiska, w tym smogu.
Niektóre naturalne substancje, np. oleje, mają właściwości fotoochronne – to jednak za mało, by uznać ja za „organiczny SPF”?
Absolutnie nie możemy ich tak traktować, choć rzeczywiście taki mit pojawił się jakiś czas temu. W składzie olejów są często cenne antyoksydanty, np. witamina E, która jest czasem potocznie nazywana naturalnym filtrem UV, ale tak naprawdę działa silnie antyoksydacyjnie, niwelując wolne rodniki. Nie ma więc właściwości fotoochronnych. Kiedy słyszę określenie „naturalny filtr UV”, myślę wyłącznie o filtrach mineralnych. Żeby zadeklarować, że kosmetyk zapewnia określony poziom ochrony przed UVA i UVB, trzeba wykonać badania in vivo i in vitro, ale przed nimi technolodzy opracowują tzw. symulacje, które pokazują szacowany poziom ochrony. To ważny etap, bo same badania są kosztowne. Takich badań nie prowadzimy na olejach, bo wiemy, że nie zapewniają ochrony przed UV, więc byłoby to marnowanie środków.
Nowy filtr na nowy sezon?
To zalecenie ma sens, zwłaszcza jeśli kupujemy kosmetyk oparty na filtrach chemicznych. Substancje te ulegają degradacji w czasie, szczególnie pod wpływem temperatury i ekspozycji na promieniowanie UV. W efekcie stopień ochrony, który zapewniają, zmniejsza się. Nie dotyczy to czystych filtrów fizycznych.
Jakie substancje, oprócz światłochronnych, powinien mieć według pani idealny krem protekcyjny?
W mojej ocenie w takich kosmetykach powinny znaleźć się antyoksydanty. Działają pozytywnie nie tylko na skórę, zwalczając wolne rodniki, lecz także przy okazji zwiększają stabilność i trwałość produktów opartych na filtrach chemicznych. Pamiętajmy, że produkty z wysokim SPF na bazie filtrów fizycznych mają ograniczoną przenikalność, więc dodawanie do nich zbyt wielu składników aktywnych o potencjale pielęgnacyjnym nie jest uzasadnione. W przypadku filtrów chemicznych mamy większe pole manewru.
Bardzo ważne są też aspekty sensoryczne produktu, odpowiednio dobrane emolienty – tak żeby produkt nie lepił się, gładko się rozprowadzał i nie powodował przesuszenia skóry. Technolodzy sięgają po lekkie oleje w przypadku filtrów fizycznych, a przy chemicznych dopasowujemy recepturę tak, by produkt nie był zbyt tłusty i lepki. W tym celu dodaje się np. krzemionkę. Jeśli chodzi o tworzenie formulacji, walczymy o to, by kosmetyki z SPF były łatwe i przyjemne w stosowaniu.
Innowacje pojawiają się głównie w zakresie ochrony przed innymi rodzajami promieniowania niż UV. Mam tu na myśli protekcję przed promieniami podczerwonymi (IR) czy HEV (tzw. blue light).
A substancje łagodzące, np. pantenol?
Tu zdania są podzielone. Przecież rumień jest dla nas sygnałem, że ochrona jest niewystarczająca i trzeba powtórzyć aplikację kremu lub zastosować kosmetyk z wyższym współczynnikiem SPF. W tym kontekście jednoczesne łagodzenie rumienia mogłoby zaburzyć czy opóźnić pojawienie się zaczerwienienia, co dawałoby złudne poczucie bezpieczeństwa.
Coraz ważniejszy przy tworzeniu filtrów staje się aspekt ekologiczny, tzn. żeby resztki filtrów nie zanieczyszczały wody. Jak to się ma do procesu tworzenia receptur?
Ryzyko zanieczyszczenia wód ściekowych filtrami chemicznymi jest realne, więc tu na pewno bardziej ekologiczne są filtry fizyczne. Czyste filtry mineralne nie stanowią też zagrożenia dla istot żyjących w wodach. Badania prowadzone w Wielkiej Brytanii, polegające na oznaczeniu stężenia np. Benzophenone w wodach rzecznych, wykazały poziom 0,3 mg/l. Rzeki w Japonii są silnie zanieczyszczone akrylowym estrem kwasu cynamonowego – od 125 do 1040 nanogramów/l, z kolei w Hiszpanii dominuje salicylan oktylu (ponad 500 nanogramów/l), w Chinach stężenie tej substancji w wodach rzecznych jest 10-krotnie wyższe. Niestety nie ulegają one biodegradacji, tylko kumulują się w środowisku naturalnym. Widzimy więc, że to realny problem. Stąd niektóre państwa, pod presją organizacji chroniących środowisko, narzucają ograniczenia w stosowaniu tego rodzaju filtrów. Na przykład na Hawajach czy na pacyficznych wyspach Palau nie można stosować określonych filtrów chemicznych, które mogą uszkadzać rafę koralową i zaburzać wodne ekosystemy. W Unii Europejskiej takich obostrzeń na dziś brak.
Rozmawiała: Agnieszka Wróblewska.
Chcesz wiedzieć więcej?Zaprenumeruj lub wykup dostępONLINE
LNE kupisz również w Empiku i salonach prasowych
SPRAWDŹ